Aktualności

Cenckiewicz o zdradzie okrągłego stołu! Pełna wersja tekstu!

Data: 02.03.2015

W najnowszym wydaniu miesięcznika „Historia Do Rzeczy” (nr 3, 2015 r.) Sławomir Cenckiewicz opisuje historię rozmów z Magdalence i przy Okrągłym Stole. Ze względu na obszerność tekstu redakcja opublikowała jedynie jego fragment. Już dziś pierwotna wersja artykułu! Zapraszamy do lektury!

Zdrada okrągłego stołu

Był wtorkowy wieczór, 7 marca 1989 r. w Magdalence. Bodaj najważniejsze z magdalenkowych spotkań „strony opozycyjnej” z przedstawicielami władz PRL. Właśnie wówczas przyjęto zbliżony do końcowego kształt okrągłostołowego kontraktu. Wszystko, co było później przypominało już tylko teatr, bo było jedynie realizacją magdalenkowych ustaleń. Samozwańczy reprezentanci „Solidarności” zaakceptowali podział mandatów w Sejmie (65% – obóz władzy, 35% – „Solidarność”), wolne wybory do Senatu, powstanie silnego kompetencyjnie urzędu prezydenta (dla wszystkich było jasne, że będzie nim gen. Wojciech Jaruzelski) wybieranego przez Zgromadzenie Narodowe (Sejm i Senat) oraz „niekonfrontacyjny” charakter wyborów (powstrzymanie się od ataków na kandydatów).

Wszystko zakończyło się suto zakrapianą imprezą zorganizowaną przez szefa MSW i wieloletniego wojskowego czekistę gen. Czesława Kiszczaka, który zlecił wcześniej utrwalenie kamerą wideo tych historycznych scen. Był na tyle akuratny, że już w czasie pierwszych poufnych dyskusji wspomniał, że towarzysząca mu „kamera nie jest z telewizji”. Ale wcale nie zrobiło to większego wrażeniach na opozycyjnych partnerach Kiszczaka.

Leży przede mną nigdy nie publikowany zapis stenograficzny tzw. taśm Kiszczaka (wideo) z zakulisowych rozmów na Zawracie i w Magdalence. Wartość tego dokumentu ma przede wszystkim wymiar symboliczny, bowiem dokumentuje dynamiczny proces fraternizacji elit okrągłostołowych, które wkrótce stanowić będą już wspólną elitę III RP. „Wałęsa rozwiązuje krzyżówkę” – czytamy w stenogramie. „Wałęsa jedząc słone paluszki słucha wypowiedzi Janusza Reykowskiego w sprawę wyborów”. I dalej: „Wałęsa pijący alkohol”. „Jacek Kuroń, Stanisław Ciosek, Zbigniew Bujak – rozmawiają i piją wódkę. Adam Michnik pijący wódkę. Czesław Kiszczak i Bronisław Geremek rozmawiający. Ireneusz Sekuła opowiada dowcip. Kiszczak wznosi toast, Michnik odpowiada, że pije za taki rząd gdzie Lech będzie premierem a gen. Kiszczak ministrem spraw wewnętrznych”.

Było coraz weselej: „Wałęsa z kieliszkiem wznosi toast za zdrowie generała; kelnerzy dolewają alkohol do kieliszków. Lech Wałęsa, Adam Michnik, Tadeusz Mazowiecki, Czesław Kiszczak, Romuald Sosnowski stukają się kieliszkami. Sekuła w sposób humorystyczny wznosi toast za zdrowie premiera Mieczysława F. Rakowskiego (śmiech Sali). Wałęsa tłumaczy coś Kiszczakowi. Kuroń rozmawia z Cioskiem i Lechem Kaczyńskim. Sekuła wyciąga cygaro. Geremek pali cygaro. Kuroń z papierosem. Michnik opowiada dowcip o Jezusie i żydowskim przewoźniku po Jeziorze Genezaret”. Były też nietaktowne żarty podkreślające miłą atmosferę: „Michnik śmiejąc się (widoczne ubytki w uzębieniu) wznosi kieliszek. Sekuła opowiada żart o onanizmie i jąkale. Kuroń opowiada anegdotę o swojej i Michnika przygodzie z tajniakami. Michnik opowiada dowcip o jąkale i okrągłym stole. Koniec posiłku, uczestnicy negocjacji przechodzą do szatni”. „Kiszczak żegna się ze wszystkimi uczestnikami obrad” i „macha na pożegnanie”. „Przedstawiciele strony rządowo-partyjnej rozmawiają we własnym gronie. B. Królewski chwali Kiszczaka za zręczność i umiejętności dyplomatyczne, dzięki którym spotkanie przebiegło pomyślnie”.    

 

„Dogadywanie się elit”

Rzeczywiście już wówczas były powody do odbierania gratulacji. Od połowy września 1988 r. Kiszczak rozmawiał z Wałęsą i jego towarzyszami, dopinając w szczegółach ustrojową zmianę polegającą na przesunięciu ośrodka władzy z gmaszyska KC PZPR do Belwederu, którego gospodarzem – już jako prezydent – miał zostać Jaruzelski. Dyktator stał się tym samym patronem i obrońcą całego instytucjonalno-personalnego układu postkomunistycznego transformującego PRL w III RP. Jednocześnie przyznać należy, że cena jaką zapłacił Kiszczak za tę „transakcję epoki” była wyjątkowo niska. Podczas kolejnych rund negocjacyjnych szef MSW nie ustąpił nawet w tak błahej sprawie jak relegalizacja NSZZ „Solidarność”.  W rzeczywistości oficjalne przywrócenie szyldu „Solidarności” nastąpiło dopiero w kwietniu 1989 r. już po zamknięciu obrad okrągłego Stołu. Zabieg z odłożeniem legalizacji „Solidarności” w istotny sposób skompromitował solidarnościowych uczestników okrągłego stołu. Nawet Jacek Kuroń już w listopadzie 1988 r. zauważył, że toczone zakulisowo rozmowy są „w pewnym sensie »dogadywaniem się« elit” i świadczą o wysokich kompetencjach policyjnych Kiszczaka: „bardzo celne posunięcie gen. Kiszczaka, gdyż inicjatywa ta [okrągłego stołu] postawiła całą opozycję w bardzo trudnej sytuacji. Aczkolwiek spory personalne i proceduralne dały przewagę propagandową opozycji to jednak przystępując do rozmów mają przedstawiciele opozycji świadomość, że „podkładają głowy pod gilotyną”. Bez względu ma to, co osiągną to i tak będą oskarżani, że osiągnęli za mało, że dali się „przekupić” itp. […] Zdaniem Kuronia – czytamy w meldunku MSW – jest to najważniejsze posunięcie w ostatnich latach dezorganizujące opozycję, chociaż chwilowo połączyło ją. W obawie przed własnym środowiskiem, opozycjoniści musza zyskać w obradach „okrągłego stołu” ustawę o związkach zawodowych. W przeciwnym razie skompromitują się. Zaznaczył, iż byłby w dużo lepszej sytuacji gdyby nie był wytypowany do uczestnictwa w obradach”.

 

Opozycja żyruje pożyczki Gierka

„Stan gospodarki posadził władze przy Okrągłym Stole” – powiedział w lutym 1989 r. uczestniczący w zakulisowych rozmowach z komunistami Lech Kaczyński. To prawda. Nikt i nic komunistów w istocie nie obalało tak skutecznie jak katastrofalny stan gospodarki. Główną determinantą ugody pomiędzy władzami PRL i „konstruktywnymi” z „Solidarności” z przełomu 1988 i 1989 r. była kondycja finansowa i niewypłacalność reżimu Jaruzelskiego wobec zachodnich kredytodawców z rozmaitych banków komercyjnych (skupionych głownie w Klubie Paryskim) i ich rządowych żyrantów. Wspierani przez wywiad cywilny eksperci rządowi uczestniczący w kolejnych turach rozmów z Międzynarodowym Funduszem Walutowym i Klubem Paryskim już w latach 1986-1987 sygnalizowali swoim zwierzchnikom, że „przeprogramowanie istniejących zaległości płatniczych, przesunięcie bieżących płatności i nowe kredyty z MFW i Banku Światowego” są możliwe jedynie wówczas, kiedy ekipa Jaruzelskiego zdecyduje się na wprowadzenie zasadniczych zmian w systemie ekonomiczno-politycznym PRL. Stąd też Departament I MSW nieustannie alarmował Jaruzelskiego, że bez poluzowania gospodarki i otwarcia się na „konstruktywną opozycję” system PRL znajdzie się nad przepaścią wynikającą z bankructwa państwa. W tym sensie podjęcie rozmów z konstruktywną opozycją w sierpniu 1988 r. było niezbędne dla wiarygodności PRL i możliwości prowadzenia rozmów z MFW i Klubem Paryskim w sprawie zadłużenia. Niemal od razu po zainicjowaniu dialogu między władzą i opozycją pojawiły się postulaty rządu Rakowskiego o przyznanie przez MFW pierwszej transzy kredytu w wysokości 150 mln dolarów, odroczenie przez Klub Paryski spłat za 1988 i 1989 r., redukcję długu i kosztów obsługi zadłużenia wobec banków aż o 50% i przyznanie przez kraje EWG pożyczki stabilizacyjnej dla PRL w wysokości 300 mln dolarów. Ten kierunek i postulaty miała wesprzeć „Solidarność”. Bez niej operacja ratowania reżimu na arenie międzynarodowej nie mogła się udać. Nieprzypadkowo szef wywiadu gen. Zdzisław Sarewicz pisał wówczas, że „zgodna prezentacja powyższych postulatów przez rząd i środowisko opozycyjne – niezależnie od szans ich realizacji wymusiłaby – wg ekspertów MFW – zmianę nastawienia wierzycieli do polskich problemów finansowych”.            Jednocześnie rozpoczynał się wówczas proces liberalizacji stosunków gospodarczych, ale i wielki skok partyjnej nomenklatury oraz społeczności tajnych służb na „bazę materiałowo-kapitałową sektora państwowego”.

 

Ochrona „zasadniczych radzieckich interesów”

Aby solidarnościowa opozycja mogła skutecznie zaświadczyć swoją odpowiedzialność i troskę za stan gospodarki PRL trzeba było ją wpierw zdezintegrować przez podział i przeformatować w kierunku bardziej konstruktywnym. Nieprzypadkowo we wrześniu 1986 r. Wałęsa ignorując stanowisko działaczy podziemia nawet głównego nurtu (z Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej NSZZ „Solidarność”) i Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” wybranej na zjeździe w 1981 r. (skupionej później wokół Grupy Roboczej Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”, która krytykowała pomysł rozmów z komunistami, domagała się poszanowania wewnątrzzwiązkowej demokracji, żądając przy tym „rekonstrukcji władz NSZZ ≫Solidarność≪ przy uwzględnieniu statutu Związku i wyników demokratycznych wyborów z 1981 r.”), powołał jawną strukturę władzy nad zdelegalizowanym związkiem – Tymczasową Radę „Solidarności”, której skład dobierał, konsultując się ze środowiskiem Kuronia i Michnika oraz najbliższym otoczeniem. Powołanie TRS było zgodnym z interesami władz faktycznym zamachem stanu, sankcjonującym pozbycie się z kierownictwa „Solidarności” ludzi sprzeciwiających się ugodzie z komunistami. W ten sposób zaczęto realizować koncepcję budowy zupełnie nowej „Solidarności” – „od góry w dół”, bez „tych głupich” i „ekstremy”, jak mówił już kilka lat wcześniej w rozmowach z komunistami Wałęsa.

Ta nowa „Solidarność” od razu, stosując charakterystyczną dla siebie nowomowę, zadeklarowała „gotowość uczynienia kroków na drodze dialogu i porozumienia” „dla ratowania kraju przed gospodarczą i ekologiczną katastrofą”. Nieustannie zaczęto mówić o „odpowiedzialności” i – jak w raporcie „Polska. 5 lat po Sierpniu” opracowanym przez zespół Tadeusza Mazowieckiego – o respektowaniu „zasadniczych radzieckich interesów”. Tę myśl najpełniej rozwinął już w marcu 1985 r. Jacek Kuroń na łamach „Tygodnika Mazowsze” głosząc idee całkowicie zbieżne z sowiecką koncepcją rozbrojenia Zachodu (podobne do tzw. planu Rapackiego podyktowanego w 1957 r. przez Moskwę) w taki sposób, aby nie był on zdolny do samoobrony w momencie ataku wojsk Układu Warszawskiego: „w naszym najgłębszym interesie leży przerwanie wyścigu zbrojeń. Można to zrobić tylko w jeden sposób: przez demilitaryzację i neutralizację Europy środkowej, przy żelaznym założeniu, że demilitaryzacja jest nierozerwalnie związana z neutralizacją. W czerwcu 84-go roku napisałem to z więzienia w apelu do wszystkich ludzi, którym na sercu leży sprawa pokoju. Konkretnie chodzi o to, aby Niemiecka Republika Federalna, Niemiecka Republika Demokratyczna, Polska oraz inne kraje Europy środkowej zostały wyłączone ze zbrojeń i jednocześnie zneutralizowane, co oznacza, że nie należałyby do żadnego bloku i nie były przeciw blokom wykorzystywane jako baza militarna, ideologiczna czy polityczna. Pod kontrolą międzynarodową i przy zagwarantowanych granicach narody tych państw same stanowiłyby o swoim ustroju, o swoich wewnętrznych sprawach. [...] dlatego na takim zneutralizowanym obszarze, i tylko tam, możliwe byłoby rozbrojenie nie naruszające równowagi sił. Byłby to więc realny krok w drodze do ograniczenia wyścigu zbrojeń. Nadto strefa, o której mowa, w Europie oddzieliłaby od siebie o ponad tysiąc kilometrów armie przeciwstawnych bloków militarnych. Propozycja ta jest zarazem jedyną szansą pokojowego zjednoczenia Niemiec, taką przy tym, która nie wywoła sprzeciwu państw z Niemcami sąsiadujących. [...] Można sobie wyobrazić, że [...] jedna z grup walczących o władzę w Związku Radzieckim rzeczywiście postawi na rozbrojenie i reformy. [...] może się okazać, że jedyna droga do rozbrojenia, na którym zależy przywódcom sowieckim, wiedzie przez neutralizację i demilitaryzację środkowej Europy”.

 

Kryptonim „Brzoza” czyli poszukiwanie partnera

Komuniści i ich tajne służby nie kryły satysfakcji. To, co się stało, było zbieżne z realizowaną od 1986 r. przez bezpiekę operacją o kryptonimie „Brzoza”, która także stawiała na partnerski dialog z „konstruktywnymi” działaczami „Solidarności”, przy jednoczesnym zaniechaniu jakichkolwiek dalszych represji. Był to – jak pisali w memoriale dla Wojciecha Jaruzelskiego Jerzy Urban, Stanisław Ciosek i gen. Władysław Pożoga – „doniosły, dodatkowy czynnik powodujący rozkład podziemia”. Prawdopodobnie to właśnie operację „Brzoza” miał na myśli Jan Lityński, pisząc we wrześniu 1986 r. na łamach „Tygodnika Mazowsze”: „Wypuszczenie wszystkich więźniów politycznych jest — i warto to podkreślić

— ruchem w pewnym sensie swobodnym, niewymuszonym bezpośrednio przez żadne siły zewnętrzne. [...]. Rozegrano tu zdumiewający scenariusz, bez precedensu w historii tego systemu. Oto okazało się, że czołową siłą polityczną w kraju jest policja. Przesłuchania w więzieniach i aresztach, rozmowy z gen. Kiszczakiem i jego podwładnymi nie były tym, za co je braliśmy — rutynowymi działaniami policyjnymi, lecz przeciwnie — negocjacjami politycznymi. Oczywiście, w komunizmie policja zawsze była ważnym i wpływowym lobby, ale nigdy nie występowała jako siła bardziej wyrazista niż Biuro Polityczne. Nie wiem, co to oznacza, ale być może rola policji okaże się ważniejsza niż wojska po 13 grudnia”.

Temu wszystkiemu towarzyszyła dość zdumiewająca deklaracja Wałęsy do spółki ze Stefanem Bratkowskim, Bronisławem Geremkiem, Tadeuszem Mazowieckim, Stanisławem Stommą, Klemensem Szaniawskim, Jerzym Turowiczem, Janem Józefem Szczepańskim i Andrzejem Wielowieyskim, który w październiku 1986 r. zaapelował do władz amerykańskich o zniesienie sankcji gospodarczych nałożonych na PRL po wprowadzeniu stanu wojennego. Grupa, której przewodził Wałęsa, wystąpiła także z prośbą o nadanie PRL klauzuli najwyższego uprzywilejowania w stosunkach gospodarczych! Jaruzelski użył w ten sposób noblisty i szyldu opozycji do próby wyciągnięcia dogorywającego PRL z międzynarodowej izolacji. Jednocześnie z meldunku szefa wywiadu PRL opracowanego na podstawie raportu agenturalnego „Irmeny” (Zdzisława Pietkuna – ważnego człowieka kierownictwa podziemia) wynika, że była to inicjatywa narzucona Wałęsie przez jednego z dyplomatów amerykańskich rezydujących w Warszawie, by w ten sposób uczynić z „Solidarności” i środowisk dysydenckich w Polsce przedmiot międzynarodowej gry.

 

Stary szyld – neo „Solidarność”

Pod koniec 1987 r. w miejsce TKK i TRS powono kolejny byt – Krajową Komisję Wykonawczą NSZZ „Solidarność”. Z ponad setki członków Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” z 1981 r. w KKW ostało się jedynie sześciu sojuszników „warszawki” i Wałęsy – Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk, Stefan Jurczak, Bogdan Lis, Antoni Stawikowski i Antoni Tokarczuk! Jeden z rzeczników i beneficjentów tej zmiany w „Solidarności” Jan Lityński, ogłosił wówczas w „Tygodniku Mazowsze”, że „Solidarność” nie może już więcej odpowiadać na wszystkie propozycje komunistów „totalnym i głośnym »nie«!”: „Dziś droga do zniesienia systemu wiedzie poprzez wysunięcie programu reform i poparcia dla wszystkich – niezależnie od koloru politycznego – którzy te reformy zechcą realizować”.

Ale żeby tak było, należało wyrzucić z niej prawie wszystkich członków władz krajowych i większość ludzi tworzących struktury związkowe w regionach. Rzeczywiście ta nowa „Solidarność” była coraz bardziej konstruktywna i przewidywalna. Doceniało to przewidujące przyszłość trio (Pożoga-Urban-Ciosek) doradców Jaruzelskiego, które w styczniu 1988 r. tak pisało do towarzysza generała: „Uważamy, że naszym realistycznym celem powinno być ustawiczne oswajanie bardziej ugodowego skrzydła nastawionego na koegzystencję z »reżimem«, asymilowanie i neutralizowanie tego skrzydła, budowanie przepaści między nim a opozycją radykalno-nielegalną. Instrumentem byłyby tu: taktyczne sojusze na rzecz reform, dopuszczenie grup opozycji umiarkowanej do ograniczonej współodpowiedzialności. Na różnych szczeblach wchłanianie w obręb naszych wpływów i instytucji najbardziej oswojonych elementów opozycji umiarkowanej. (…) Taktyka oswajania to wytrącanie opozycji możliwości uprawiania sprzeciwów natury ogólnej i głoszenia pięknie brzmiących haseł, natomiast wmanewrowanie jej w dyskusje o konkretnych problemach, zmuszanie do brania pod uwagę możliwości i realnie istniejącej sytuacji oraz rzeczywiście możliwych rozwiązań. Taka platforma uczestnictwa umiarkowanej opozycji w życiu kraju oddzieli ją najsilniej od fundamentalistów”. W ten sposób, kosztem wziętej w dwa ognie antykomunistycznej „ekstremy”, holowano wiernego neosolidarnościowego partnera z Matką Boską w klapie, z którym można było w przyszłości zawrzeć prawdziwą transakcję epoki – okrągły stół i bezkonfliktowe przejście z PRL do postkomunizmu III RP, dla jednych z solidarnościowego styropianu na salony władzy, dla drugich z SB do UOP, z PZPR do SDRP, z Komitetu Centralnego do zarządu banku…

 

Strajki ’88 uwiarygodniają partnera

Czas ostatecznej rozgrywki przypadł na strajk sierpniowy 1988 r. Już po dwóch dniach strajkowania (24 sierpnia) pojawiła się konkretna oferta – zgoda komunistów na rozmowy Okrągłego Stołu, a w konsekwencji również ustalenie ścieżki ku pluralizmowi związkowemu (w domyśle relegalizacji „Solidarności”), ale w zamian za zakończenie strajku. Dla wtajemniczonych w poufny dialog „opozycji” z władzą nie było to większym zaskoczeniem. Scenariusz ten był bowiem przedyskutowany przez Kuronia w Departamencie III MSW już dwa dni wcześniej (22 sierpnia 1988 r.!). W komunikacie z tej rozmowy funkcjonariusze bezpieki – mjr Jan Lesiak i płk Wacław Król – napisali m.in., że Kuroń przewiduje, iż „podjęte zostaną bezpośrednie rozmowy z Lechem Wałęsą bez żadnych warunków wstępnych ze strony rządu. W czasie tych rozmów strona rządowa wyraża zgodę na wprowadzenie pluralizmu związkowego z dniem 1 stycznia 1989 roku, natomiast Lech Wałęsa zobowiązuje się do podjęcia natychmiastowych działań w kierunku wygaszania strajków”.

Tak się w istocie stało. Zgodnie z planem Kuronia, Wałęsa natychmiast pozytywnie zareagował na propozycję Kiszczaka, deklarując w liście, że jest gotów do dialogu, „nie stawiając żadnych warunków wstępnych ani ograniczeń tematycznych”. Później, podczas bezpośredniej rozmowy z Kiszczakiem, zadeklarował, że chce „Solidarności” „czysto związkowej” i krytykował „moment rozpoczęcia” strajków. Ale Kiszczak wystąpił wobec niego jak surowy przełożony i oświadczył: „Czekamy przez 20 godzin na działalność pana Lecha Wałęsy w sprawie wygaszenia strajków. Do tego czasu będzie powstrzymane ewentualne użycie środków wymuszających przestrzeganie prawa”. Wałęsa się wystraszył. Przyznał to w pamiętniku: „Wiłem się jak piskorz, atakowałem z prawa i z lewa, ale generał Kiszczak postawił rzeczowe, twarde warunki: legalizacja »Solidarności« będzie możliwa tylko wtedy, gdy rozmowy Okrągłego Stołu zakończą się parafowaniem narodowego porozumienia; obecnie strajki powinny wygasnąć w ciągu osiemnastu godzin; następne ustalenia w sprawie Okrągłego Stołu poczynimy za dwa tygodnie, a w tym czasie przygotujemy wstępne listy negocjatorów i doradców. Oczywiście nie byłem zadowolony, ale też nie mogłem zbytnio podskakiwać. Kilkanaście strajkujących zakładów to nie kilkaset jak w sierpniu 1980, a generał powiedział bez ogródek, że i tak „beton” partyjny próbuje torpedować każdą ofertę ugody z opozycją”. Wałęsa miał świadomość, że nawet jako lider neo-„Solidarności” dla władz PRL jest tylko byłym konfidentem SB i niezbędnym symbolem

do przeprowadzenia transformacyjnej maskarady. Zatem nasz pokojowy noblista grał przede wszystkim na siebie i na swoje ambicje. Świadomie rozmijał się z nastrojami żądnej walki z komuną solidarnościowej młodzieży, która niewiele rozumiała z jego ówczesnej postawy.

Był to spory sukces komunistów i osobiście zwierzchnika tajnych służb. Nieprzypadkowo takiemu przekonaniu dał też wyraz gen. Jaruzelski na forum KC PZPR, ogłaszając, że właśnie: „Wałęsa stał się osobą publiczną, włączył się do opanowania strajków. Strajkują, bo chcą uzyskać legalny status. W 1981 r. prawie mieli władzę i też strajkowali. A więc potwierdzają raz jeszcze, że są partią strajków, burzycieli. Rozmowa Wałęsy to nie nasza Canossa. To Wałęsa razem z biskupem przyjechał do szefa policji, a nie odwrotnie”.

 

Komitet Obywatelski czy Kontakt Obywatelski?   

„Dlaczego nie wypominamy przeciwnikom ich grzechów, zbrodni, a byłoby co. (...) O nas mówi się stalinowcy. A dlaczego wszystkim Woroszylskim, Mazowieckim nie przypominamy peanów na cześć Stalina? (...) Czy tak bardzo nam na nich zależy, że dajemy się opluwać, milczymy, nie przypominamy ich nieprawości?” – mówił wówczas Kiszczak. Okazało się jednak, że komunistom tak bardzo zależało na byłych stalinowcach, których po stronie solidarnościowo-opozycyjnej było wielu, że argumentu z ich haniebnej przeszłości nigdy nie użyli. Nie mogli go wykorzystać też jako środka nacisku zgromadzonej przez SB wiedzy o agenturze po stronie „opozycyjnej”. Przeciwnie, ta nadal czynna i ta formalnie już wyrejestrowana, musiała być chroniona i wspomagana przez cały komunistyczny aparat państwowy. Musiało tak być, ponieważ jej wiarygodność w oczach opinii publicznej była warunkiem zduszenia społecznej opozycji wobec „kontraktu”.

W każdym razie na przełomie 1988 i 1989 r. obie strony politycznego dialogu, a w zasadzie już nie strony, bo przecież mebel okrągłego stołu ma to do siebie, że raczej symbolicznie łączy, a nie dzieli, świetnie zdawały sobie sprawę z wagi całego przedsięwzięcia. W obozie władzy o wszystkim decydowali Jaruzelski z Kiszczakiem, zaś po stronie neo „Solidarności” warszawski salonik. Kuroń nie krył satysfakcji z pozycji, jaką on i jego środowisko zajęło, podporządkowując sobie Wałęsę i rekonstruowany związek, choć na zupełnie innych warunkach i w nowym kształcie. Od tej pory to Kuroń i jego polityczni przyjaciele mieli decydować o politycznych karierach ludzi „Solidarności”. Po kolejnej turze jego rozmów w MSW funkcjonariusze Departamentu III MSW pisali: „W środowisku opozycyjnym stwierdza się, iż uczestnictwo w dyskusji przy Okrągłym Stole będzie nobilitowało, bowiem oznacza formalne uznanie przez władzę społecznej reprezentatywności osób zaproszonych. Co więcej, w przekonaniu większości osób z opozycji, uczestnictwo w rozmowach otwiera szerokie możliwości kariery politycznej. Przed ludźmi mającymi szanse na takie uczestnictwo staje alternatywa: albo ukorzyć się przed środowiskiem postkorowskim i złożyć niejako deklarację lojalności albo zachować samodzielność. Jacek Kuroń, w prowadzonych licznych rozmowach, stara się wytwarzać wrażenie, że może on co najmniej odsunąć każdego niewygodnego działacza opozycyjnego”.

W tej sytuacji stało się zupełnie oczywiste, że Lech Wałęsa musi wyrazić zgodę na zamknięcie w „złotej klatce”, jaką wymyślił dla niego salonik wszechmocnego Kuronia, zgłaszając pod koniec 1988 r. pomysł powołania Komitetu Obywatelskiego przy Przewodniczącym NSZZ „Solidarność”. Komitet Obywatelski przy Wałęsie, którego członków nikt przecież demokratycznie nie wybierał, ale dobierał według towarzysko-politycznego klucza, stał się polityczną czapą nad całą „Solidarnością”. Przypominał też powołaną dwa lata wcześniej Radę Konsultacyjną przy Przewodniczącym Rady Państwa, z tą tylko różnicą, że Jaruzelski w przeciwieństwie do Wałęsy, posiadał w tym gremium realną władzę i decydujący głos. Zamiast „ekstremistów”, czyli władz „Solidarności” wybranych w demokratycznych wyborach, komuniści ostatecznie wykreowali „konstruktywnego partnera”. W marcu 1989 r. na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR Kiszczak mówił wprost: „Równolegle z szeroką falą rozmów w zespołach i podzespołach »okrągłego stołu« ukształtował się odrębny, poufny nurt dialogu. Miał on formę spotkań roboczych w wąskim gronie z udziałem Wałęsy oraz obserwatorów strony kościelnej”.

Kiszczak miał zapewne przede wszystkim na myśli rozmowy prowadzone w „obiekcie specjalnym” numer 135, należącym do Departamentu I w Magdalence. Wiosną 1989 r. stały się one jeszcze bardziej konstruktywne, kiedy zaczął w nich uczestniczyć Michnik. Według władz PRL, w tym szefa bezpieki gen. Henryka Dankowskiego, Michnik — obok Geremka i Mazowieckiego — stał się w tym czasie „głównym architektem polityki opozycji w trakcie Okrągłego Stołu”. Był radykalnym rzecznikiem porozumienia z komunistami. Już pod koniec lutego 1989 r. tłumaczył kolegom z „Solidarności” „konieczność rezygnacji z tzw. rozliczania za czas stanu wojennego, aby nie psuć atmosfery i nie dawać do ręki konserwie partyjnej broni”.

Ale Kiszczak miał też na myśli bardziej zindywidualizowany „poufny nurt dialogu”, o którym wciąż mało wiadomo. Na jego polecenie Biuro Studiów SB MSW sporządziło w tym czasie wykaz 135 członków Komitetu Obywatelskiego przy Przewodniczącym NSZZ „Solidarność” Lechu Wałęsie z informacjami o prowadzonych bądź planowanych rozmowach z bezpieką. Najpoważniejszą grupę (35 osób) stanowiły osoby przewidziane do rozmów lub takie z którymi istnieje możliwość prowadzenia dialogu ze względu na ich „konstruktywną” postawę. Wśród nich wymieniono m.in. Jacka Bartyzela („istnieje możliwość nawiązania dialogu”), Aleksandra Halla („można podjąć z nim rozmowy”), Julię Hartwig („przewidywana do rozmów”), Lecha Kaczyńskiego („możliwy jest z nim dialog”), Ryszarda Kapuścińskiego (były TW, „przewidywany do rozmów”), Stefana Kisielewskiego („można z nim rozmawiać”), Marcina Króla („możliwe rozmowy”), Jacka Kuronia („można z nim rozmawiać”), Jana Józefa Lipskiego („przewidywany do rozmów”), Bogdana Lisa („możliwość nawiązania rozmów”), Tadeusza Mazowieckiego („można rozmawiać”), Artur Międzyrzecki („przewidywany do rozmów’), Janusza Onyszkiewicza („można z nim rozmawiać”), Ryszarda Reiffa (były TW, „kandydat do dialogu”), Stanisława Stommę („możliwy dialog”), Jana Józefa Szczepańskiego („można rozmawiać”), Witold Trzeciakowski (były TW, „można rozmawiać”), Andrzeja Wajdę („możliwy dialog polityczny), Andrzeja Wielowieyskiego („możliwy dialog”), Wiktora Woroszylskiego („można z nim rozmawiać”), Jacka Woźniakowskiego („przewidywany do rozmów”), Krystynę Zachwatowicz („można rozmawiać”). Spośród osób wytypowanych do rozmów funkcjonariusze SB wyodrębnili trzy nazwiska (Bronisława Geremka, Henryka Samsonowicza i Andrzeja Stelmachowskiego) przy których pojawiały się adnotacje „należy z nim rozmawiać” lub „rozmawiać”. Pojawiła się też kategoria osób „podejmujących rozmowy” (m. in. Jacek Merkel) lub z którymi „prowadzi się dialog” (Wiesław Chrzanowski, Krzysztof Śliwiński i Stefan Wilkanowicz). Pozostałe osoby w wykazie to te, które ze względu na poglądy i postawę nie nadawały się do rozmów (m. in. Jarosław Kaczyński, Jan Olszewski, Zbigniew Romaszewski, Klemens Szaniawski) lub kategorycznie odmówiły dialogu jak np. Ryszard Bugaj, Jacek Czaputowicz i Władysław Frasyniuk. Wykaz Biura Studiów zawiera również nazwiska przy których nie zawarto jakiejkolwiek opinii w sprawie możliwości podjęcia rozmów. Przykładowo przy nazwisku Wojciecha Lamentowicza napisano, że jest „figurantem” Zarządu V Szefostwa WSW, Jerzego Dietla określono mianem „figuranta” wywiadu cywilnego, choć wiadomo, że był wykorzystywany jako Kontakt Operacyjny krypt. „Koda przez Departament I MSW („przekazywał informacje na temat działalności ekspertów Episkopatu Polski ds. pomocy polskiemu rolnictwu oraz pobytu delegacji Episkopatu Polski w USA”), zaś Władysława Findeisena jedynie jako „figuranta” Departamentu IV MSW, który w rzeczywistości był zarejestrowany przez SB jako KO ps. „Wiktor” i KO ps. „Vikers”.

 

Różne wymiary zdrady

Problem zdrady okrągłego stołu można ukazywać na różne sposoby i w różnych wymiarach. Można – co czyniłem już wielokrotnie – analizować go przez pryzmat finalnej odsłony zmowy elit w „obiekcie specjalnym” nr 135 Departamentu I MSW (wywiadu cywilnego) w Magdalence i będącej jej efektem teatru negocjacyjnego okrągłego stołu, którym wiosną 1989 r. zaczęli pasjonować się Polacy oglądający pozorne spory o indeksację płac i pluralizm związkowy w zakładach pracy. W rzeczywistości, z całkiem oficjalnych dokumentów i protokołów wiemy obecnie, że przy dużym stole chodziło już tylko o formalne „klepnięcie” Magdalenki czyli prezydentury dla Wojciecha Jaruzelskiego, niedemokratycznych (bo wolnych jedynie w 35 procentach), ale i „niekonfrontacyjnych wyborów” 4 czerwca 1989 r. i gwarancję odbudowy w pełni kontrolowanej „Solidarności” „od góry w dół”, bez „tych głupich" i „ekstremy” – jak mówił Lech Wałęsa – mając na działaczy cieszących się poparciem „dołów” społeczno-związkowych jak Anna Walentynowicz, Andrzej Gwiazda czy Kornel Morawiecki.

Na „transakcję epoki” – jak nazwał okrągły stół major SB a zarazem jeden z jego operatorów Krzysztof Dubiński, można też spojrzeć inaczej. Analizując polityczne, społeczne i ekonomiczne efekty zmowy elit z przełomu 1988-1989 roku, stosunkowo łatwo zauważyć, że „transakcja epoki” to w istocie kontrolowany proces zmiany inicjowany przez Moskwę z błogosławieństwem Waszyngtonu zainteresowanego przede wszystkim zjednoczeniem Niemiec, transferem rosyjskich Żydów z ZSRS do Izraela i warunkującym te cele spokojem w regionie. Z coraz pokaźniejszej literatury na ten temat (m. in. źródłowych książek Freda A. Lazina) wynika, że druga kadencja prezydentury Ronalda Reagana i jego kolejne rozmowy na szczycie z Michaiłem Gorbaczowem charakteryzowała szczególna troska o los i transfer Żydów do Izraela. Z tej perspektywy owa „transakcja epoki” staje się nie tyle polskim „laboratorium pierestrojki”, co elementem większego międzynarodowego „dealu” (transakcji!) pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Sowieckim, w którym „polskie przemiany” 1989 r. zabezpieczają rubieże sowieckiego imperium przed groźbą antykomunistycznej destabilizacji. Z tych względów stawką i celem tego procesu nie była wcale niepodległa Polska, ale przetransformowanie PRL w III RP, której fundamentem stał się systemowy postkomunizm oparty na zasadach ciągłości instytucjonalno-prawno-personalnej, wpływach różnych grup interesów, niesprawiedliwości społecznej i geopolitycznym status quo gwarantującym mocarstwom (a zwłaszcza Moskwie) wpływy i ochronę strategicznych interesów. W ten sposób, niejako z poręczenia głównych międzynarodowych graczy, powstało słabe państwo – Polska z charakterystyczną „demokracją peryferii”, dysfunkcjonalnym ustrojem, sprzedajnymi i nieprofesjonalnymi elitami, zapaścią kulturową i demograficzną, bezbronna, bez kapitału i własnego systemu bankowego, chroniczną niemocą niemal w każdej dziedzinie… Państwo jako ofiara „gangów kosmopolitycznych”, które „rozkradły Polskę”, jak wyznał w alkoholowym przypływie szczerości w 2006 r. były premier powiązany w dodatku z tajnymi służbami Moskwy.

 

Nowa Targowica

Kiedy 15 września 1988 r. kończyło się spotkanie Lecha Wałęsy z gen. Czesławem Kiszczakiem w rządowym pałacyku na Zawracie odprowadzający pokojowego noblistę i innych gości Stanisław Ciosek miał powiedzieć: „gdy obecnie rządzący podzielą się władzą z opozycją to będzie ona miała piękne samochody”. „Odjazd samochodu (mercedesa)” – zapisał stenografista z MSW. Ta scena jest niemal profetyczna, bowiem ukazuje podział Polski pomiędzy dwie grupy stanowiące od 1989 r. elitę właścicieli III RP. Istotą modelu transformacji była bowiem kooptacja części środowisk niezależnych (względem elity i nomenklatury komunistycznej) do obozu władzy. Stawką w tej sprawie mogła być m. in. ochrona nieprzypadkowo zainicjowanego w ramach powołanego w lutym 1989 r. Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego procesu nielegalnego wykupu długów czyli de facto grabieży majątku narodowego i przetransponowania go na prywatne konta. Warto podkreślić, że skuteczność manewru kooptacyjnego mogła zależeć od skali „oswojenia” lub skorumpowania partnera, co w przypadku FOZZ miało również zagwarantować ochronę całego procesu nadużyć finansowych.

W sensie ustrojowym proces kooptacji przez korupcję gwarantowała odmowa wolnych wyborów w 1989 r., które mogły zagrozić zawartemu w Magdalence układowi. To jest może najważniejszy aspekt zdrady elit okrągłostołowych wobec narodu tak mocno różnicujący wydarzenia z wiosny 1989 r. i jesieni 1918 r. To co było oczywiste dla Piłsudskiego i Dmowskiego w 1918 r., by ogłosić niemal od razu pięcioprzymiotnikowe wybory do sejmu ustawodawczego pomimo realnych i daleko poważniejszych zagrożeń niż w 1989 r., stało się śmiertelnym zagrożeniem dla okrągłostołowych elit w 1989 r. A przecież jak trafnie pisał Paweł Jasienica w „Doświadczeniach polskich” każdy Polak „składając [26 stycznia 1919 r.] do urny wyborczej kartkę, uczestniczył w plebiscycie dotyczącym samej niepodległości kraju oraz wykreślającym granicę ustrojową wewnątrz Europy”. Tej możliwości – prawa, odmówiono Polakom w 1989 r. tłumacząc wszystko dochowaniem zaciągnięto zobowiązania wobec komunistów. Program niepodległości został w ten sposób odłożony ad acta. 

I na koniec raz jeszcze scenka z rozmów w Magdalence z 27 stycznia 1989 r.: gen. Czesław Kiszczak, Lech Wałęsa i Jan Janowski ze Stronnictwa Demokratycznego „stukają się kieliszkami”. Leje się alkohol. „Toast za powodzenie. Uczestnicy spotkania przechodzą do sali obrad. Sala obrad – sprawdzanie tekstu porozumienia, swobodne rozmowy  zebranych”. I nagle: „Stanisław Ciosek mówi o swoim dylemacie czy uczestnicy negocjacji są reformatorami czy targowiczanami”! Tym samym to, co było chwilowym dylematem komunisty, który od końca lat 60. był powiązany z wojskowymi służbami PRL, stało się faktem. Magdalenka, a później okrągły stół, stały się symbolem współczesnej Targowicy i zdrady, zmowy elit, podziału władzy i majątku, zakotwiczenia Polski w systemowym postkomunizmie, rosyjskiej strefie wpływów i państwowej niemocy. 

W artykule wykorzystano fragmenty wcześniejszych publikacji autora m.in. biografii Lecha Kaczyńskiego i książki Wałęsa. Człowiek z teczki